"Batman": "Gotham w świetle lamp gazowych" Co by było, gdyby Batman pojawił się na ulicach Gotham 50 lat wcześniej? Spotkałby Kubę Rozpruwacza - stwierdził scenarzysta Brian Augustyn. Według niego po serii morderstw w 1888 roku Kuba z Londynu przeniósł się do Gotham, by tam w następnym roku zabijać kolejne prostytutki. W tym samym czasie walkę ze światem przestępczym rozpoczął Batman. Jednak zanim Wayne ubierze swój kostium, studiuje w Europie - między innymi u samego Freuda. Oczywiście doktor próbuje swego studenta poddać psychoanalizie, ale Bruce sprytnie się od tego wymiguje. Rozumiesz? Augustyn postawił przed Waynem Freuda tylko dla picu! Żeby pokazać, że Freud żył w tamtych czasach i mógł zbadać człowieka, którego męczą koszmary z udziałem nietoperzy. Ale nie zbadał! Scenarzysta wpadł na fajny pomysł, ale zaraz go odrzucił, rozczarowując tym samym czytelnika. Niestety, chwilę później rozczarowuje ponownie. Każdy bez problemu zgadnie, kim w tym komiksie jest Kuba Rozpruwacz i tylko czeka, aż ten niedomyślny Batman też na to wpadnie. Po drodze, co prawda, dzieje się rzecz mocno zaskakująca, ale to w ostatecznym rozrachunku wcale nie ratuje tego komiksu. Fabuła jest w sumie prosta i trochę uboga, wszystko dzieje się za szybko i zamyka w zaledwie 48 stronach. Samo przeniesienie akcji do XIX wieku i wprowadzenie dwóch historycznych postaci nie wystarczyło do stworzenia interesującej fabuły. Augustyn nie wykorzystał ogromnego potencjału drzemiącego w postaciach Batmana i Rozpruwacza, nie wspominając o Freudzie. Komiks jest raczej przeciętnym czytadłem, niż wartym większej uwagi eksperymentem ze znanymi bohaterami. Scenarzyście najwidoczniej zabrakło umiejętności, by swoje w sumie dobre pomysły przedstawić w ekscytujący sposób. Niewiele pomagają rysunki Mike'a Mignoli (który wówczas podpisywał się pełnym imieniem - Michael), wówczas zdecydowanie mniej charakterystyczne i rozpoznawalne, niż kilka lat później. Znacznie bardziej realistyczne, ze zdecydowanie mniejszą dozą czerni i niemal pozbawione późniejszego, efektownego patosu. Wyglądają nieźle, nawet w połączeniu z mdłymi, brudnymi kolorami Davida Hornunga, ale raczej służą sprawnemu przedstawieniu fabuły, niż zachwycaniu swoim wyglądem odbiorcy, co nieraz zdarzało się w "Hellboyu", gdy zdarzało im się przysłaniać braki mniej udanych scenariuszy. [Jarek Obważanek] Tytuł oryginału: Gotham by Gaslight |
Poglądy wyrażane w recenzjach są osobistymi odczuciami ich autora i nie powinny być uznawane za prawdy objawione.