RECENZJE



"Fantastyczna Czwórka": "1234"

"Ooo, stary, uwielbiam te wszystkie nowe, wyższe rzeczywistości. Nie podchodzą mi stare wymiary negatywne i tym podobne." [Johnny Storm]

W zasadzie trudno stwierdzić, co chciał osiągnąć w tym komiksie Morrison. Od pierwszej strony historia wydawała mi się jakby senna, oderwana od rzeczywistości. Co prawda wpłynął na to także rysunek Lee, który w pewnych miejscach zrezygnował z drugiego planu, co spowodowało wrażenie umiejscowienia akcji na pustyni, ale osobą najbardziej temu winną pozostaje scenarzysta, ze względu na ślamazarne tempo akcji, smutne, łzawe dialogi i inne elementy, które do Fantastic Four pasują jak pięść do nosa.

Kryzysy bohaterów, na których opiera się cała akcja albumu, są zupełnie niewiarygodne. Ben Grimm ma dosyć tego, że jest traktowany źle przez ludzi, których stara się chronić, bo wygląda jak kawał skały. Po konflikcie z Johnnym Stormem pomocną dłoń Benowi podaje największy wróg grupy - Victor Von Doom. Bo Doom ma plan jak ostatecznie zniszczyć Fantastic Four i w tym celu wykorzystuje ogromny problem, który pojawił się w grupie.

W całym tym komiksie uderza niezwykła samotność poszczególnych członków tytułowej czwórki. Przy czym nie jest to w zasadzie samotność wywołana czynnikami zewnętrznymi - szczególnie w przypadku Johnny'ego, który w czasie swojej randki zachowuje się arogancko i jakoś nie próbuje otworzyć się przed dziewczyną. Jego siostra Susan, oddalona od pozostającego w głębokim zamyśleniu Reeda, wydaje się kompletnie osamotniona nawet w obliczu swej niewidomej przyjaciółki Alice. Po cóż bowiem stawałaby się niewidzialna w jej obecności? Chyba tylko po to, aby dodatkowo się odizolować. Aby podkreślić to, że jest opuszczona. Jej z kolei z pomocą przychodzi Namor, ale dalsze wydarzenia stają się ze strony na stronę coraz mniej przekonywające. Walka sprytnego Dooma i jego sprzymierzeńców z jeszcze sprytniejszym Richardsem zupełnie nie budzi emocji. Nie wiadomo co i po co się dzieje, a na końcu Richards mówi "przepraszam" i wszystko tak po prostu wraca do normy, wszyscy uświadamiają sobie, jak bardzo zbłądzili i w ogóle. Happy end, który w zasadzie wcale mnie nie ucieszył, bo nie bardzo wiedziałem, z czego tu się cieszyć.

I jeszcze te dialogi. Morrison chętnie wkłada w usta Richardsa czy Dooma sporo pseudonaukowego bełkotu, który zamiast ekscytować świeżością zwyczajnie nudzi i męczy. Zresztą cała akcja oparta jest na licznych rozmowach o problemach grupy czy uczuciach między Sue a Namorem, które są w zasadzie niewiarygodne i trochę płaskie. Zachowanie poszczególnych bohaterów budzi ciągłe wątpliwości, w dodatku wydaje się, że każdy z nich żyje we własnym świecie, że całe otoczenie zupełnie dla nich nie istnieje. Nawet niszczenie miasta przez wielkie maszyny, tak pasujące do superbohaterskiej konwencji, tutaj wydaje się dość nonsensowne.

Za wyobcowaniem bohaterów idzie Jae Lee, który rysuje wiele scen zupełnie bez tła, o czym już wspomniałem na wstępie. Przez to zniszczona ulica wydaje się być kupką gruzu na pustyni, a sala w szpitalu pozbawiona jest kompletnie ścian. W sumie detale, ale jakoś rzuciły mi się na oczy, bo generalnie rysunek Lee mi się podoba. Jest dość charakterystyczny, a przy sporym realizmie rysownik pozostawia sobie margines swobody. Jego kreska jest trochę poszarpana, na kadrach nie brak czerni, a jednocześnie jest w jego rysunkach nutka patosu, który odrealnia niektóre sytuacje nie mniej, niż brak drugiego planu. Jose Villarrubia nakłada kolor dość nietypowo, chociaż jego barwy są raczej zwyczajne, ale jednak trochę zszarzone, przytłumione.

Z tego, co mi wiadomo, Egmont miał trzymać się nomenklatury wprowadzonej przez TM-Semic, aby dostosować się do przyzwyczajeń czytelników. Tymczasem wydawnictwo coraz chętniej zmienia nazewnictwo według własnego uznania i coraz częściej tłumaczy pseudonimy. Już nie ma Fantastic Four, tylko jest Fantastyczna Czwórka. Nie ma Thinga, tylko Stwór. I tak dalej. Akurat w przypadku Fantastic Four sam TM-Semic nie był szczególnie konsekwentny, ale razi fakt, że Egmont również nie ma jednolitej polityki odnośnie superbohaterów z jednego uniwersum - mało tego! - z jednej grupy, bo w Fantastycznej Czwórce nie występuje Pan Fantastyczny, tylko Mister Fantastic.

[Jarek Obważanek]

Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Jae Lee
Kolory: Jose Villarrubia
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 05.2004
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania oryginału: 2002
Liczba stron: 96
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 24,90 zł

Poglądy wyrażane w recenzjach są osobistymi odczuciami ich autora i nie powinny być uznawane za prawdy objawione.

WRAK.PL - Komiksowa Agencja Prasowa