RECENZJE

"Josephine": "Tchnienie Czarnego Lądu" część 1

Po kilku znakomitych występach w "Produkcie" Clarence Weatherspoon ze swoją Josephine Durmaz przeniósł się do Mandragory. Poza oczywistą zaletą takiego posunięcia, jaką jest możliwość wprowadzenia koloru, autor uzyskał także możliwość przedstawienia dłuższej, pełniejszej historii. Cóż jednak po tej możliwości, skoro wydawca zdecydował się opowieść pokroić jak tort? Akcja płynie swym niespiesznym tempem i nagle koniec zeszytu, tak zupełnie po środku historii. Nie ma nawet napisu "ciąg dalszy nastąpi" na ostatnim kadrze.

Ale zaczyna się z wykopem. Oto grupa europejskich żołnierzy w środku afrykańskiej dżungli obserwuje makabryczny rytuał - dwaj Murzyni obcinają swemu szamanowi kolejne kończyny. Członkowie plemienia zauważają intruzów i atakują ich. Co to ma wspólnego z główną bohaterką serii? Dowiemy się zapewne, gdy dostaniemy drugi kawałek tortu. W każdym razie jest makabryczne.

Akcja przenosi się do Londynu, gdzie spotykamy wreszcie Josephine. Prowadzi ona śledztwo dotyczące łodzi, która przybiła do portu z martwą załogą. Ponownie więc mamy dobrze skrojoną, nielichą zagadkę, w którą zamieszane są jakieś nadnaturalne moce. Tym razem jednak autor postawił bardziej na akcję, niż na opis, który w poprzednich odcinkach serii dominował czasami do tego stopnia, że wydawało się, iż to ilustrowane opowiadanie, a nie komiks. Chociaż akcja to dość leniwa, powolna - dostosowana do niespiesznego tempa śledztwa. Widokówki z Afryki stanowią dla dochodzenia zdrową przeciwwagę - są szybsze, żywsze. Generalnie cała historia jest dobrze napisana i ciekawie prowadzona. Dziwnym, niepasującym i chyba niepotrzebnym wtrętem jest scenka z chorym sklepikarzem, który aż przez dwie strony sprzedaje Josephine papierosy.

Niejednokrotnie chwaliłem już Weatherspoona za umiejętności rysunkowe, ale w zeszycie pojawiło się kilka nieco drażniących błędów. Przede wszystkim problem z czytelnością niektórych kadrów - trzeba się trochę wpatrywać, żeby zrozumieć, co się w ogóle stało. Zresztą postacie nie zawsze są do siebie bardzo podobne. Innym niezbyt dobrym elementem niektórych rysunków jest zbyt gruby kontur. Autor chętnie stosuje bardzo grubą kreskę, otaczającą bohaterów czy przedmioty, co nie zawsze korzystnie wygląda. Jednak niech te minusy nie przesłonią nam plusów. Weatherspoon jest dość wyrobionym rysownikiem o ustalonym stylu, w którym można poznać lekkie przebłyski kreski Mike'a Mignoli. Rysuje dość realistycznie, szczegółowo - zwłaszcza tła, które aż kipią od przeróżnych detali. Jest to komiks, w którym drugi plan jest wyjątkowo gęsty. Autor chętnie stosuje plamy czerni, które dodatkowo zagęszczają rysunki.

Kolory z jednej strony są dobre, a z drugiej strony niedobre. Dobrze Iwanicki dobrał barwy - ciemne błękity dla scen nocnych, świeże zielenie dla Afryki, zgaszone brązy dla ulic Londynu. Jednak sam sposób ich nałożenia nie jest zbyt dobry. Czasem za dużo dopowiadają do rysunków, czasem ułożenie światłocienia niezbyt pasuje do sytuacji albo po prostu do wyglądu postaci. Miejscami kolorysta wprowadza nieciekawe przebielenia, podświetlenia.

Mój egzemplarz komiksu jest zaskakująco źle wydrukowany. Na kilku stronach są dziwne, jaśniejsze plamy w partiach czerni, na kilku innych stronach czerń nie jest nasycona - jest po prostu blada. W komiksie, w którym ten kolor dominuje, jest to wyraźnie widoczne i przeszkadza.

[Jarek Obważanek]

Scenariusz: Clarence Weatherspoon
Rysunki: Clarence Weatherspoon
Kolory: Maciej "Ivan" Iwanicki
Wydawca: Mandragora
Data wydania: 12.2003
Liczba stron: 36
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 9,90 zł

Poglądy wyrażane w recenzjach są osobistymi odczuciami ich autora i nie powinny być uznawane za prawdy objawione.

WRAK.PL - Komiksowa Agencja Prasowa