"Wolverine"
Ostatnio w Egmoncie powróciła moda na Franka
Millera. Zaraz po "Roku
pierwszym" pojawił
się znacznie wcześniejszy "Wolverine". Twórca znany
jest jako wizjoner Daredevila oraz Batmana; raczej nie wspomina się o jego wpływie
na Rosomaka.
Z jednej strony słusznie, bo Miller jest
właściwie tylko rysownikiem tej mini-serii. Z drugiej jednak strony jej scenarzysta,
Chris Claremont, przyznał we wstępie,
że Miller pomógł mu do tej opowieści
przeprojektować charakter głównego bohatera. Tak, tak - to kolejny przełomowy
komiks. Claremont pokazuje nam Logana, który ma ukochaną - Japonkę o imieniu Mariko. Gdy dziewczyna opuszcza Stany, Wolverine podąża za nią. W Japonii czeka go niemiła niespodzianka - Mariko wyszła za mąż za człowieka, którego wybrał jej ojciec. I chociaż wątek miłosny będzie ciągle popychał akcję do przodu, to tak naprawdę fabuła dotyczy świata przestępczego i niejasnych powiązań między różnymi osobami. W sumie trochę kojarzy się to z otoczeniem, które sam Miller pokazał wcześniej w zeszytowym "Daredevilu". Takie podobieństwo pomaga w głowie podtrzymać przede wszystkim występ zawodowych zabójców zwanych Dłoń (The Hand). Fabuła jest dość przyjemna, chociaż nie przedstawia nic szczególnego. Można wręcz powiedzieć, że jest raczej typową historią superbohaterską. Jeśli coś zmieniała w roku 1982, to teraz już nic po tym nie zostało. Sposób prowadzenia opowieści jest typowy, akcja niezbyt zaskakuje, a w dodatku nadmiar narracji zwyczajnie irytuje. Szczególnie na początku każdego kolejnego rozdziału, gdy Logan przypomina kim jest i co się dotąd stało. W narracji znaleźć też można drobne niekonsekwencje w stosunku chociażby do "Origin", takie jak fakt, że Logan pamięta swojego ojca. Bardziej jednak rzucają się w oczy dziwne informacje na temat pazurów Logana, które według jego słów zostały wykute, a więc jakby zostały do niego domontowane. Trzeba jednak na to przymknąć oko - w tamtych czasach przeszłość Wolverine'a była kompletnie nieznana i Claremont w zasadzie mógł napisać to, co mu się wymyśliło. Dopiero wiele lat później powstały historie "Weapon X" oraz "Origin", które wszystko wyjaśniły. Osoby, które czytały o studiach Millera nad kulturą Japonii mogą czuć się nieco rozczarowane dość swobodnym podejściem rysownika do pokazywania mieczy. W każdym późniejszym komiksie zahaczającym o Daleki Wschód Miller rysował broń nieco lepiej. Pozostałe elementy - ubrania, dekoracje - wyglądają raczej dobrze i przekonująco. Album jest narysowany wyjątkowo realistycznie. Nigdy wcześniej i nigdy później Miller nie stosował takiego stylu. Wcześniej rysował "Daredevila", w którym rysunki wyglądają na wykonane pospiesznie, później zaczął eksperymenty, odszedł od czystej, typowej kreski na rzecz eksperymentów, które doprowadziły go do rozpoznawalnego stylu znanego z "Powrotu Mrocznego Rycerza". Miller w "Wolverine" stosuje mało indywidualny, realistyczny rysunek; ciężko rozpoznać, że to jego komiks. Kreska jest zróżnicowana, postacie chętnie cieniowane kreskami, wszystko dokładnie, starannie pokazane. Autor ma drobne problemy z rysowaniem twarzy kobiet, poza tym anatomia jest w zasadzie nienaganna. Kadrom nie brak dynamiki a sceny walk przedstawione są czytelnie i żywo. Wygląda to wszystko bardzo ładnie i czysto. [Jarek Obważanek] Scenariusz: Chris Claremont |
Poglądy wyrażane w recenzjach są osobistymi odczuciami ich autora i nie powinny być uznawane za prawdy objawione.