|
|
"Jak to koniec?" - pomyślałem, gdy ujrzałem to słowo w finale
tej historii. Gdyż jest to zakończenie, które aż prosi się o ciąg dalszy
- akcja dość niespodziewanie się urywa. W znakomitym opowiadaniu, które
znalazło się na końcu tego albumu, znajduje się czytelna zapowiedź kontynuacji.
Pisząc tę recenzję wiem już, że będzie miała tytuł "Tom Judge: End
Of Days", a pierwsza jej część pojawi się w Stanach w grudniu 2002.
Początek albumu zaskoczy mniej spostrzegawczych - okazuje się, że dziennik
Grimesa nie został zniszczony (profesor Nigel trzyma go na ostatniej stronie
pierwszej części). Tom Judge poznaje grupę, która współpracuje z Tilly.
Co tu wiele pisać - jest to banda nieudaczników, co wraz z cynicznym Tomem
buduje świetnie nietypowy klimat tej opowieści, w której świat mają ratować
nie cudowni chłopcy w lśniących kostiumach, tylko osoby, na które nikt
by nie spojrzał na ulicy. Grupie tej udało się wspólnymi siłami stworzyć
sztuczny portal do piekła. Judge, korzystając z tego urządzenia, ma uzyskać
informacje na temat akcji w Jerozolimie, gdzie odkryto pewne wrota (tę
historię przedstawia mini-seria "Inferno: Hellbound", którą
Mandragora ma w planach). Osobą, która posiada te informacje jest Phill
Kendall. Pierwszy raz spotykamy go w czasie swobodnego lotu z dachu wieżowca
ku nieuniknionej śmierci...
Ten album bardzo wyraźnie podzielony jest fabularnie na cztery odcinki
- każdy zeszyt zawiera w miarę zamkniętą historię. W pierwszym chodzi
o Kendalla, w drugim Tom zmaga się ze swoją przyszłością - parafianinem,
o którym wspominał już w pierwszym zeszycie, który zabił swoją żonę, dzieci
i siebie. Trzeci zeszyt jest zdecydowanie najsłabszy, dotyczy piekielnej
giełdy i w sumie jest jakąś pomyłką w ramach tej serii. Czwarty zaczyna
się bardzo zabawnym akcentem, który jednak jest kolejnym przykładem dziwnej
polityki amerykańskich molochów wydawniczych; pokazany jest człowiek z
przeciętą na pół głową, ale Crain nie odważył się pokazać nagich piersi
Tilly.
W sumie album trochę nierówny. Rozczarowuje piekielna giełda, wyraźnie
epizodyczny podział fabuły (powodujący przeskoki w akcji), brak dalszych
konsekwencji działań Toma oraz urwane zakończenie. Jednak jest to komiks,
który potrafi bawić i straszyć. Mamy dobre, cyniczne dialogi (znakomite
są przede wszystkim kwestie Toma i Tilly, chociaż reszta ich grupy również
pod tym względem nie zawodzi), budzącego trwogę Konduktora czy tortury,
którymi poddawane są osoby trafiające do piekła. Generalnie wypada gorzej
od części pierwszej, jednak czyta się przyjemnie.
Album wita czytelnika o wiele za ciemną okładką - właściwy kolor tej
ilustracji jest wewnątrz. Poza tym Crain niezbyt dobrze narysował na niej
lokomotywę, są widoczne błędy perspektywy.
Bzdury, które Crain wciska czytelnikowi są wręcz fascynujące. Rysując
usta linię między wargami ciągnie znacznie dalej, niż same wargi. Powoduje
to, że usta nie przedstawiające niczego specjalnego nagle robią się np.
uśmiechnięte. Zmanierowane rysunki Craina są z jednej strony fascynujące,
a z drugiej fatalne. Niestety, im dłużej obcuję z jego twórczością, tym
mniej mi się podoba. Postacie się zmieniają jakby były z gumy, podobieństwo
bohaterów na kolejnych kadrach jest mocno umowne, są też całkowicie niezrozumiałe
przekłamania anatomii - bardzo rzuca się w oczy w wielu miejscach dziwny
wygląd biustu Tilly, poza tym ma czasami wyraźnie za małą klatkę piersiową,
nie wspominając o zbyt chudych rękach. Crain potrafi na tej samej stronie
rysować jednej postaci zupełnie inne nosy. W zeszycie siódmym (czyli w
połowie omawianej części) Tom zmienił się nie do poznania. A on się tylko
ogolił! Nie oszukujmy się - Crain nie umie rysować. On tylko bardzo dobrze
ściemnia. Pod fascynującą manierą kryje się całkowita indolencja. On nie
ma większego pojęcia o proporcjach, nie umie rysować wciąż tej samej postaci,
a wszystko sprytnie ukrywa pod rozbuchaną stylistyką. Rysunki toną w morzu
zbędnych detali - Crain, a za nim tuszujący go Glapion, rysuje wzorki
na filtrze papierosa, z wielką dbałością rysuje kilkudniowy zarost, tworzy
oceany linii. Wszystko to z pozoru świetnie wygląda, ale prezentuje pustkę
pary twórców i mnie zwyczajnie zmęczyło. No i jeszcze jeden denerwujący
patent, czyli wprowadzanie ramek dookoła kadrów, które właściwie nie są
ramkami, gdyż poza ich obrębem ten sam rysunek ma swój dalszy ciąg.
Denerwujące są działania kolorysty. Przedstawione tylko konturem postacie,
które teoretycznie po prostu giną w cieniu, tu są często potraktowane
jasnymi, soczystymi barwami. Gdyby tak nietypowa kolorystyka rządziła
całym komiksem, byłoby ciekawie, jednak rysunki są z tym wyjątkiem kolorowane
realistycznie (komputerowo). Całkowitą pomyłką jest wklejanie zdjęć w
ekrany, zwłaszcza z powodu niekonsekwencji tego działania - raz są zdjęcia
a raz rysunki.
Może dziwić, że po entuzjastycznej recenzji części pierwszej, napisałem
zupełnie inną na temat drugiej. Przyznaję - zaślepiły mnie efekciki Craina.
Jednak fabularnie pierwsza część była ciekawsza, spójniejsza. Może gdyby
nie wepchnięta na siłę piekielna giełda, również ten album byłby tak samo
dobry.
[Jarek Obważanek]
scenariusz: Paul Jenkins
rysunek: Clayton Crain (szkic), Jonathan Glapion (tusz)
Wydawca: Mandragora
96 stron, format B5, miękka oprawa, papier błyszczący, kolor
Cena: 24,90 zł
|